Komuna im. Grigorija Kotowskiego w Obodówce

image001

„30 dni” 1928, nr 10
„Rodzina Kotowców”
Esej Wł. Szmerlinga
Zdjęcia G. Pietrenko

image002
Kotowcy! Garstka partyzantów z Besarabii przeszła na lewą stronę Dniestru w czasie, kiedy w ich ojczyźnie – „najnieszczęśliwszym krańcu Europy” – rozległy się strzały rumuńskich bojarów. Z tej garstki wyrosła słynna dywizja besarabska G. I. Kotowskiego.
Rewolucja rzucała ją z jednego krańca na drugi, od Morza Czarnego po Bałtyckie; groby kotowców rozsiane są po Mołdawii, Ukrainie, Galicji oraz lasach Tambowskich.
Po zakończeniu wojny domowej grupa starych partyzantów prosto z wojska udała się budować swoją komunę i uprawiać ziemię. Przybyli do Obodówki – małego miasteczka i wioski jakich wiele na Podolu. Ponuro przywitał przybyszów ogromny pałac dawnego majątku magnata Sobańskiego.

image003
Ożył stary pałac magnata Sobańskiego…

Osiedlili się w pustych zniszczonych pokojach. Wszyscy spali na jednym podwójnym łóżku, chodzili w podartych ubraniach. Jeden z nich, z racji rewolucyjnej konieczności, stał się kucharzem. Kotowcy przesiedli się z koni na traktor i natychmiast wypowiedzieli wojnę przestarzałym formom uprawy ziemi. Po raz pierwszy w obodowskiej głuszy zawarczały ciągniki.
Pierwszy przebieg traktora był egzaminem młodej komuny. „Przesuwać się to on się przesuwa, ale jak on będzie pracować!…” z niedowierzaniem szeptali chłopi.

image004
Pierwsza przejażdżka traktora stała się egzaminem dla młodej komuny

Każdy krok wymagał od komuny wysiłku. Bez agronomów, bez pieniędzy, gołymi rękami wzięli się Kotowcy za robotę. Byli pewni swoich sił, mieli energię i kotowską zaprawę; pojawiły się traktory, elektrownia, rasowe krowy, wysokojakościowe ziarno, powstała ogromna 300-osobowa zgrana rodzina.
Wcześnie rano zaczyna się dzień. Uderzenie w metalową szynę – i cała komuna jak jeden mąż już na nogach. Wspólne śniadanie, a po chwili wszyscy komunardzi już w pracy. Pustoszeje ogromny budynek, zostają tylko kobiety – gospodynie. Czynne są warsztaty: ślusarski, naprawy traktorów, pracownie szewska, krawiecka; naprawiane są przesiewacze, szyte są nowe ubrania. W mleczarni ubijane jest masło, kręcą się wirówki, sypie się ziarno w młynie, przelewane są wina w piwnicach; w winnicach zmagają się z filokserą; wrze bielizna w społecznej pralni…
Ale najważniejsze – w polu. Ale czy to jest pole? Zamiast zwykłych odgłosów koników polnych słychać hałas, trzask, jakby w pobliżu pracowała fabryka. Tak, to fabryka, nie pole. Morze złotej pszenicy. Burczą traktory – cała kolumna. Zgrabne „Internacjonale” gonią pękate „Fordsony”. Opaleni komunardzi prostują mięsnie przy dźwigniach; powiązane snopy wylatują z maszyny. Wiele ludzi, kłosów, słońca i metalu. Do hałasu traktorów dołącza pieśń komunardki – sapią buraki – z piosenką łatwiej.
Kotowcy na traktorze! Starszy traktorzysta tow. Maksimow lubi opowiadać o wydarzeniu z przeszłości:
— Nacieraliśmy na Lwów – opowiada – bić Polaków… Słyszymy, coś hałasuje. Grigorij Iwanowicz wysłał zwiad. Chłopaki natknęli się na jakąś maszynę, ucieszyli się, natychmiast powiadomili — zdobyliśmy czołg, ale czołg okazał się zwykłym zepsutym ciągnikiem: wiatr poruszał metalowymi częściami powodując hałas. Dowiedziawszy się o pomyłce ze złości rzuciliśmy się na traktor i zniszczyliśmy go do końca.
— A teraz by nam tę maszynę, dopieścilibyśmy ją. Nie wiedzieliśmy, głupi, że traktor też się przyda…
Maksimow to stary kotowiec. Na koncie ma wiele wyczynów, razem z kilkoma towarzyszami przechytrzyli i pojmali generała Mamontowa. Teraz wieczorami naprawia traktory, czytuje czasopisma o budowie maszyn.
Ludzie wojny domowej, przyzwyczajeni do marszu, zaprawieni krwią i prochem, teraz w komunie pilnie prowadzą gospodarstwo, zmieniają się z partyzantów w budowniczych, uczą się arytmetyki, aby się nie mylić w liczeniu i prowadzić rachunki.
Oto komunard Gomaniuk… Latami nie schodził z konia. Cała jego kolorowa postać jest jakby stworzona do jazdy w siodle. On kocha konie najbardziej na świecie. Stary kawalerzysta w komunie jest kierownikiem stajni, a i konie jego mają bojową przeszłość. Teraz wożą ładunki, słomę, obornik, a wcześniej woziły kotowców, uczestniczyły z nimi we wszystkich walkach i przygodach.
Oto komunard Łoziński. Wygląda jak prawdziwy partyzant – do tej pory nie rozstaje się z żółtą „kotowką” na potylicy. Kiedyś dał niezły wycisk antonowcom. Kotowski kochał go, jako desperackiego bandytę, a sam Łoziński opowiadał o tym, jak Kotowski nieraz go hamował za zbyt gwałtowne zachowanie. Łoziński to zawzięty komunard, najlepszy i zaangażowany lektor w tematach polityki międzynarodowej. Jego pierś zdobi order Czerwonego Sztandaru.
Uhonorowany orderem komunard hoduje rasowe angielskie Yorkshire’y i różowe prosięta; jego najlepszym przyjacielem jest wielbłąd Jaszka, trofeum wojny domowej. Los Jaszki nie był zawiły. Z Afryki trafił prosto do Denikina. Czerwoni zabrali go do niewoli; uczciwie im służył targając ciężkie działa. W komunie wozi karmę dla świń…

image005
Zamiast dział “Jaszka” teraz wozi paszę dla świń

Komuna jest stacją doświadczalną nowych stosunków społecznych. Rozwiązując małe problemy życia wewnętrznego komuna często napotyka złożone problemy przyszłego społeczeństwa socjalistycznego. W położonej z dala od centrum i wielkiej kultury Obodówce, dziesiątki wiorst od niewielkiej stacji kolejowej, obok której mkną w nocy pociągi pośpieszne, a ludzie – do niedawna analfabeci – zaczynają burzyć stare układy rodzinne, byt i psychologię, zaczynają żyć nowym życiem, wyprzedzając otoczenie o wiele lat…
Komunardzi mieszkają w dużych jasnych pokojach. W każdym z nich jest taka sama pościel, takie same kołdry, mnóstwo kwiatów, portretów; nigdzie nie zobaczy się śladów gotowania, prania, pieluch, jak gdyby to były pokoje w jakimś sanatorium albo w domu wypoczynkowym.
Obodowskie dziewczyny, ubierające się na czarno, jak mniszki z obowiązkowym krzyżem na piersi i naszyjnikami z carskich monet, uciekały w popłochu przed „bezbożnikami” z komuny, a wiele plotek, nieprawd i obelg sypało się na głowy kotowców…
Ale w końcu w murach komuny pojawiła się pierwsza kobieta. Chłopki spacerowały po parku komuny; zwabiły je pieśni i tańce, okazało się, że „bezbożnicy” nie są tacy straszni. Szybko zostali zaakceptowani. Przyciągnęła je elektryczność, światło, przyjaźń, praca, silni i odważni ludzie. Dziewczyny zaczęły wychodzić za mąż za komunardów nie z woli krewnych, tylko z miłości.
Powstawały zdrowe rodziny.
W dzisiejszej komunardce trudno rozpoznać zahukaną obodowską chłopkę. Jeszcze nie tak dawno krzyczała, kiedy dziecko było kąpane w żłobku, uważając, że się zmywa szczęście; w tajemnicy przed mężem wieszała obok portretów Lenina i Kotowskiego święte obrazy, chowała poduszki do skrzyni na noc, przyzwyczajona do tego, że w dzień poduszki są dekoracją podpierając sufit, a w nocy są ukryte, by spać na szmatach i słomie. Teraz zaś każda kobieta komunardka sama potrafi wygłosić płomienny odczyt na temat higieny i żywienia.
W domu, w którym mieszkała służba Sobańskiego mieszkają dzieci komunardów. Dom dziecka to komuna dziecięca.
Szczęśliwie żyją „mali besarabczyki”. Sami sprzątają swoje pokoje, organizują prace, mają dyżurnych, gotują obiady w dziecięcej kuchni. Te dzieci nie zadowolą wycinanki i klejenie zabawek: one chcą robić coś prawdziwego. Mają swoje szczególne zabawy: zamiast „taty i mamy” bawią się w „wujka Lwa” – przewodniczącego komuny, w „wujka Maksimowa” – traktorzystę.
Każde dziecko marzy by zostać traktorzystą. Dni wolne spędzają z rodzicami i nudzą się. „Chcę do domu” – krzyczą maluchy, – nazywając domem dom dziecka.
Dla nadzorowania życia wewnętrznego i codziennego ogromnej rodziny komunardzi utworzyli specjalną komisję kontrolującą – rodzaj lokalnego sądu najwyższego komuny.
W jednym większych pokoi komisja obraduje.
Tu nie ma oficjalnych wyroków, sprawy są rozstrzygane są jak w rodzinie.
Wieczorem komunardzi odpoczywają. Często spotykają się Kotowcy, wspominają dawne walki i Kotowskiego; płyną długie opowiadania i wyrasta z nich odważna postać dzielnego wojownika. Ileż woli, mocy, dążenia do celu było w tym człowieku, jaka wielka praca nad sobą, jaki głęboki sens w tym, że „komuna besarabska” nosi jego niezwykłe imię!
Wszystko w komunie oddycha pamięcią o Kotowskim. Tu wśród Kotowców żyją dzieci ich dowódcy: mały Grisza Kotowski, oraz córka urodzona w dniu, kiedy opuszczali do grobu trumnę jej ojca.

image006
Mały Grisza, syn Kotowskiego, na traktorze

Komuna wypoczywa – w starym parku rozbrzmiewają pieśni, daleko niosą się dźwięki orkiestry smyczkowej. Wraca stado – strumienie mleka płyną szybko w zręcznych rękach komunardów.
Na wiele wiorst świeci latarnia elektryczna górująca nad komuną. Metaliczne dźwięki burzą spokój wieczoru. To nie są dzwony: komunardzi wzywani są na kolację. Późnym wieczorem ustaje buczenie dynama. Cichną głosy, komuna zasypia…
Śpi Obodówka zagubiona w podolskich lasach i stepach, słomiana wieś i dogorywające miasteczko.
Rozlega się monotonne grzechotanie… To starzec, strażnik cmentarza, strzegący z przyzwyczajenia krypty Sobańskiego i kościoła. Rzadko go otwiera ksiądz dla tuzina pozostałych parafian. Starzec strzeże stęchłego powietrza, pleśni i zmurszałych kości… Kościół, jako samotny świadek przeszłości, stoi prawie obok komuny.
________________________________________

Uzupełnienie materiału: zdjęcia G. Pietrenko

image007
Obodowski wielbłąd Jaszka

 

image008
Żłobek w komunie besarabskiej (dawnym pałacu Sobańskich)

 

image009
W mołdawskiej chacie

 

image010
Chłopka z przędzą

 

image011
Powrót z pracy

 

image002a

„Nasze osiągnięcia”, 1935, nr 1, styczeń, 113-120

image001a

„Komuna Kotowskiego”
Wład. Szmerling

Redaktor gazety zakładowej Irtiuga dyżuruje w miasteczku przy telegrafie.
Zapisuje słowa tow. Jakira – dowódcy wojsk Ukrainy, przewodniczącego Komitetu Wykonawczego AMZSRR Woronowicza, Syczowa, przewodniczącego kołchozu na Dalekim Wschodzie, Ejdemana, przewodniczącego Osoawiachimu ZSSR, oraz komunardki Olgi Iwaniuk, dochodzącej do zdrowia w szpitalu w Kijowie.
Z Kronsztadu i Władywostoku, z Odessy i Czelabińska do ośmiometrowego pokoiku wiejskiej poczty trafiają słowa opowiadające o zwycięstwach, heroicznej drodze, o dziesięciu latach.
Irtiuga wraca do swojej drukarni ze stertą papierów.
Na ostatniej stronie zostało wolne miejsce na telegramy. Gazeta będzie uroczysta, z wierszami, portretami. Liczba „10” już jest wydrukowana na czerwono.
Dojarki wyszły jak zawsze nad ranem. One pierwsze zaczynają dzień. Ich twarze wydają się zaspane komuś, kto wcale dziś się nie kładł.
Świniobicie, pieczenie chleba, napychanie materaców dla gości.
W nocy na stacje Krzyżopol, Dochno, Trosteniec wyjechały samochody ciężarowe. Pociągi idą w nocy. Zatrzymują się na minutę.
Frosia Saulak zatrzymała się przy wejściu do obory. Nie idzie prosto po wiadra, lecz się zatrzymuje, jakby chciała coś sobie przypomnieć czy znaleźć.
Krowy śpią leżąc, ciężkie i ciemne, jakby owinięte w ciepłe brązowe koce.
Frosia siada na taborecie. Musi delikatnie zbudzić Malajkę ze snu. Jeśli popchnąć ją wiadrem w bok, Malajka szybko się obudzi, ale da o pół litra mniej mleka. Frosia gładzi ją po zadzie i zaczyna czule z nią rozmawiać:
— Malajka! Dziś dziesięciolecie komuny!
Malajka z wolna się podnosi. Odstawia lewą nogę. Frosia myje wymiona wilgotną ścierką, kołysze na rękach i dopiero potem zaczyna dojenie. Strumień uderza o dno wiadra. Frosia niesie wiadro do separatora, przygotowuje paszę, miesza i waży. Potem czyści boksy, daje świeże siano, popycha przed sobą wózek z obornikiem podwieszony na metalowej szynie.
Na podwórze komuny wjeżdża pierwszy samochód.
____
Pluton muzyczny 49-go pułku kawalerii w pełnym składzie przybył na kołchozowe święto.
Trębacze, fleciści i kapelmistrz odprowadzeni pod prysznic.
Nadchodzi ranek. Chłodna cisza wstającego dnia owija wierzchołki zmarzniętych drzew.
Byłym traktem Katarzyny, polnymi drogami żwawo biegną niewielkie podolskie konie, grzechoczą wozy. Kołchoźnicy jadą na święto z okazji dziesięciolecia komuny. Dziewczyny założyły naszyjniki ze szlifowanych kamieni, haftowane koszule i długie do ziemi czarne fartuszki przepasane kolorowymi pasami.
Wiele jest ubranych w bawełniane i atłasowe sukienki. Machają nogami nie potrafiąc oderwać wzroku od nowych pantofli na wysokich drewnianych obcasach.
Ciężarówki zbliżające się do bramy komuny trąbią szczególnie przeciągle. Zatrzymują się przy drzwiach biura. Komunardzi przyglądają się przyjezdnym.
____
Lewicki jest zawsze w ruchu, ma krzywe nogi kawalerzysty, szybki chód.
Godzinę przed odjazdem pociągu z Moskwy Gażałow liczył całki na dużej czarnej tablicy w swoim pokoju w akademiku studentów Akademii Przemysłowej im. Stalina. W drodze wyjątku otrzymał trzydniowy urlop.
Gażałow i Lewicki jako pierwsi robią obchód gospodarstwa komuny.
Oni, polityczni pracownicy brygady Kotowskiego, pozostali po demobilizacji, by wykonywać swoją pracę jako komisarze z żołnierzami, którym wciąż brakowało doświadczenia by wejść w pokojowe życie.
Dziś komuna zamieniła się w wystawę.
Koniuszy i hodowcy trzody opowiadają o pięciu zaświerzbionych koniach w 1924 roku, o jednej krowie i jednym podwójnym łóżku, na którym spało siedmiu demobilizowanych kotowców, którzy przybyli do Obodówki budować komunę.
Gomaniuk szybko urywa wypowiedź, zaprasza do obejrzenia tego, o czym w skrócie mówią cyfry, które wspięły się aż na górę wykresu.
Na każdym boksie świeżo wymalowane tabliczki z imieniem konia i jego rodowodem. Trzysta zadbanych koni. Na wielu grzbietach wyczesane szczotkami ozdobne pasy.
____
Gazeta ukazała się na czas. Irtiuga przygotowuje się do uroczystego zgromadzenia, umieszcza wieczne pióro i jedwabną chustkę w górnej kieszeni marynarki.
Wszystkie ściany w pokojach są odmalowane na biało, wiszą kolorowe ręczniki. Poduszki pysznią się na łóżkach jak ciasto.
Zaczyna się święto komuny. Ludzie stoją na podwórzu, większość z nich dziś nie ma nic do roboty. Tylko fotograf rozwiązuje nietypowe dla niego zadanie: musi zmieścić na jednym zdjęciu czternaście ciężarówek i jedenaście samochodów osobowych.
Półtoratonowe ciężarówki AMO i GAZ oraz Fordy od niedawna jeżdżące po gruntowych drogach czeczelnickiego rejonu stanęły w dwóch rzędach na podwórzu komuny, trzydzieści wiorst od kolei.
Jedyny pucybut w mieście Tulczyn siada na taborecie pośrodku podwórza. Zaproszono go na występy gościnne, tak jak artystów Kijowskiego Teatru Armii Czerwonej. Od ośmiu lat czyści on buty chromowane i białe pantofle na głównej ulicy Tulczyna.
Wokół niego stłoczyły się dzieci, mężczyźni w białych kożuchach z czarnym futrzanym otokiem i chłopacy w marynarkach i kosoworotkach.
Większość z nich po raz pierwszy w życiu widzi jak pracuje pucybut. Paweł Tanosienko, który niedawno wstąpił do kołchozu „Nowa Gromada” powierza czarnookiemu gościnnemu artyście swój but. Podoba mu się jego kunszt.
Na balkonie gra orkiestra 49-go pułku, w parku – orkiestra komuny, przed wejściem do fabryki kuchni – orkiestra sąsiadującej cukrowni.
Pucybut schował swoje szczotki do skrzyni i spojrzał do góry.
Kucharka kołchozowa Anastasia Gomoniuczka po raz pierwszy w życiu dokona niezwykłego wyczynu.
Wspinając się na wieżę spadochronową omal się nie przeżegnała, odrywając nogi od deski. Spadochron – jaskrawy jak chusta Gomoniuczki – poniósł ją ku ziemi.
Gomoniuczkę łapią „kawalerzy”, malarze z Moskwy, Igumnow i Smirnow. Prowadzą ją na wystawę swoich obrazów w klubie komuny. Gomoniuczka patrzy na siebie, jak zamarła na płótnie z owocami na tacy.
Na obrazach malarzy kwitnące wiśnie rozlewają się powodzią po Obodówce, na tle zachodu słońca stado wraca do obory.
Komunardka Liza Gonczarenko czesze włosy przed lustrem.
Słońce uniosło się ponad topolami. Fontanna wystrzeliła nagle – niespodziewanie i rozmownie. Krople rozprysły się na martwe zimne liście.
Błękitną przestrzenią nad Obodówką rozpostarło się niebo.
____

Przy drzwiach fabryki kuchni natychmiast powstał zator. Każdy musi oddać swój płaszcz do szatni i dostać numerek.
Wchodzimy do głównej sali fabryki kuchni. Natychmiast robi się wesoło.
Podłoga wyłożona pstrokatą terakotą, zygzakowate obramowanie wije się po ścianach, zręcznie wyłożone cienką kością płyciny.
Jakoś inaczej przez duże okna wygląda obodowski pejzaż. Szczególnie samotnie na tle uciekającej w dal przestrzeni, tu i ówdzie upstrzonej słomianymi czapami chat i plecionymi wiklinowymi płotami, wygląda komin fabryczny obodowskiej cukrowni.
Cerkiew naprzeciwko fabryki kuchni. Te dwa budynki pośród białych chatek w odległości kilku sążni od siebie wyglądają jak dowódcy, którzy wyszli z szeregów, stanęli naprzeciwko siebie, by stoczyć pojedynek.
Tam i z powrotem chodzi po kuchni „kok” komuny Sikorski.
Musi dziś nakarmić kilka tysięcy ludzi, nakarmić smacznie i do syta. Ma do dyspozycji cztery kotły parowe. Maszyny do krojenia chleba i warzyw. Stygnie w piwnicy kilka beczek kompotu, kilka ton pierników. W winiarni winiarz Krot kończy filtrowanie porzeczkowego wina.
Zarządzający powstrzymują napór tłumu na okna. Fabryka kuchnia nie jest w stanie pomieścić wszystkich. Otwarte lufciki zastępują megafony.

image004a
Stołówka w komunie obodowieckiej

Sekretarz komitetu partyjnego Żidenow wchodzi na platformę. Kapelmistrzowie są w gotowości.
Nazwiska Stalina, Kaganowicza, Mołotowa, Piotrowskiego, Woroszyłowa, Postyszewa, Kossiora. Nazwiska Lewickiego, Gażałowa, Lepiechina. Członkowie prezydium zajmują swoje miejsca na platformie. Frosia, która dopiero wróciła z wieczornego dojenia, przeciska się na salę.
Po rzędach roznosi się wiadomość: „z Moskwy samolotem na święto komuny wyleciał pilot bohater akcji ratowania SS Czeluskin – Babuszkin”. Piloci szybowców są pilnie wywoływani z sali. Trzeba zszyć płótna i rozłożyć je na lotnisku kołchozowym, na którym nie lądował jeszcze żaden samolot.
Słuchając uroczystego marszu i powitań wszyscy czują, jak nad rozległymi przestrzeniami kraju właśnie do Obodówki leci samolot pilotowany przez wybitnego lotnika.
_____
Głos zabiera Wiktor Lewicki. Obiecuje mówić krótko, nie dłużej piętnastu minut. O każdym roku walki komuny po półtorej minuty.
Lewicki opowiada o początkach komuny.
…Wielu gości nie było tu od ośmiu – dziewięciu lat.
Szyniawski był dyrektorem banku, kiedy dziewięć lat temu do jego gabinetu wpadli obdarci ludzie w rozpiętych szynelach i rozwiniętych onucach. Prosili o pieniądze, potrzebowali koni, pługów, siewnego ziarna; nic nie mieli poza swoją bojową przeszłością.
Przeszłość komuny jest tu obecna, poszerza granice dzisiejszego dnia.
…Dzień otwarcia komuny i elektrowni w 1924 roku, kiedy włączono przełącznik i światło napełniło ogromną lampę na słupie pośrodku podwórza. Orkiestra z miasteczka, skrzypek, flecista i perkusista zagrali wtedy weselny kadryl. Komunardzi pokazywali pierwszym gościom działanie elektryczności. Wieśniacy nie wierzyli ani Gażałowowi, ani czajnikowi elektrycznemu. Myśleli, że nie ma takiej siły, która może zmusić wodę do zagotowania się w kilka minut.
Gażałow przyniósł zimnej wody, napełnił czajnik, chłopi zanurzyli w nim swoje palce. Gażałow włączył wtyczkę, oni trzymali palce tak długo, aż poszła para, a potem triumfowali i Gażałow, i czajnik – wieśniacy obodowscy w milczeniu patrzyli na siebie obserwując jak woda się zagotowuje, kipi i wylewa się z czajnika wrzątek.
… Dni, kiedy konie były wyczerpane, a Gomaniuk cierpiał. Dawniej konie wynosiły kotowców zwycięsko z każdej bitwy, ale pracując na ziemi obodowskiej ledwie powłóczyły nogami. Ludzie pędzili konie, przekonywali, a wieczorami padali na podwójne łóżko pana Sobańskiego.
…Dni, kiedy w Kuczugach i na Łozach mówili im obodowscy chłopi: „Są stepy, idźcie tam i gospodarujcie, idźcie do Chersońskiej guberni. My tu walczyliśmy, przegoniliśmy ziemianina, nie zburzyliśmy jego domu, żeby urządzić tu szkołę. Aż tu przyszły jakieś nieżonaci oberwańcy, co oni mogą zbudować. Wygonić ich trzeba. My uznajemy władzę radziecką, ale komuny uznać nie możemy.”
…Długie jesienne noce, kiedy gęsta ciemność rozciągała się przed Lebiediewem, stróżem komuny. Jesienne wiatry zwodziły go, tłukły o blachy. Lebiediew odróżniał odgłosy wiatru od hałasów wywoływanych przez złodziei wspinających się na dach po blachę, którą kradli na kadzie dla bimbru.
…Lewickiemu kończy się czas. Musi pozdrowić komunardów nie tylko w swoim imieniu, ale także w imieniu Ludowego Komisarza Rolnictwa Ukrainy.
Pozdrawia, a siedzący przed nim wspominają, jak kilka lat temu, co prawda nie na tej sali, żegnali go komunardzi przed wyjazdem do Ameryki, gdzie miał zapoznać się z eksperymentalnymi farmami północnoamerykańskich stanów.
A potem, po kilku miesiącach Lewicki opowiadał komunardom o Ameryce. W oborze zainstalowano przywiezione przez niego automatyczne poidła, a dla macior zbudowano przenośne domki kanadyjskie. Komuna pamięta, jak żegnała Lewickiego, kiedy został wypromowany na kierownicze stanowisko w Narodowym Komisariacie Rolnictwa.
…Kończy swoje przemówienie.
Kierownik wydziału politycznego, leningradczyk Lepiechin ogłasza:
— Pierwsza obodowska rolniczka, która dziesięć lat temu wstąpiła do komuny, Liza Gonczarenko, dostaje nagrodę – krowę!
— Komuna nagradza także dzieci Kotowskiego, Lelę i Griszę, wręczając im pianino.
Lela Kotowska podskakuje przy stole prezydium. Liza Gonczarenko mocniej zaciąga supełki chusty. Cztery orkiestry, grająс jak w sztafecie, przekazują sobie tusz.
Długa lista nagrodzonych skierowaniami do sanatoriów, kuponami tkaniny, garniturami, prosiakami, jałówkami, pieniędzmi, strzelbami myśliwskimi.
Koziuberda po raz pierwszy sprawdził czas na nowym, dopiero otrzymanym w nagrodę zegarku.
Sikorski się denerwuje. Czas kończyć część uroczystą. Kompot wystygł. W końcu to jest fabryka kuchnia, a nie sala posiedzeń.
Słowo mają kucharze i kelnerzy. To oni dyrygują czerpakami i tacami.
Pierwszy toast. Setki szklanek wypełnionych porzeczkowym winem unoszą się nad stołami.
Hodowcy trzody, dojarki, traktorzyści, księgowi, brygadziści, czerwonoarmiści, towarzysze z eskadronów, weterani czerwonych dywizji, trębacze, dobosze piją za dzień jutrzejszy, za to, żeby było więcej zboża, świń, powidła.
Liliowa ciemność zalewa Obodówkę.
Do królestwa mroku wkracza gwałtowny żar lamp elektrycznych.
W polu osoawiachimowcy rozpalają ogniska. Pewnie Babuszkin jest już blisko.
W fabryce kuchni stoły są zsunięte. Zwalisty gospodarz domu Dowgań i cieśla Kaciubski biorą się za ręce. Kaciubski wyciąga rękę do Juchtima Woźnego, jeźdźca 2 brygady, Dowgań – do ogrodnika Czerwy, Czorba – do babci Jakubowskiej. Powiększa się krąg, pośrodku niewysoka dziewczyna, przekazuje pozdrowienia w imieniu artystów Teatru Armii Czerwonej, podnosi ręce w góra, a ślad za nią to samo robię Dowgań i Kaciubski.
Dziś agronomi nie określają pogody i wilgotności gleby. Siewniki są w magazynie. Przed uroczystością zdążyli skończyć jesienne zasiewy.
I wszyscy ci, którzy chodzą za siewnikami… unoszą ręce w górę, kucają na palcach…
I nawet dziewięćdziesięcioletni kowal Dobrzański, który służył jeszcze u pana Sobańskiego, podchmielony po jednej szklaneczce wina, prosi kijowską artystkę do tańca.
Na sali jest jasno. Olbrzymie okna – jak jeziora światła. Za nimi pola uwolnione z buraków, oraz trzy tysiące hektarów przygotowane pod oziminy zlały się z ciemnością.
Na balkonie posiadłości świeci się skromna iluminacja.
Z daleka wokół widoczne są światła komuny.

image003a
Pałac kultury w komunie Kotowskiego

Jubileusz komuny to święto każdej rodziny. Trzeba wszędzie zdążyć. Najtrudniej mają Lewicki i Gażałow. Otrzymali setki zaproszeń.
Dymucki tak zaprasza, że nie sposób mu odmówić, przechytrzył wszystkich. Dzisiaj, w dziesiątą rocznicę komuny, wydaje za mąż swoją córkę.
… Dymucki długo się przyglądał komunie. Czy to są gospodarze, czy sokoły wędrowne – dziś tu, jutro tam.
W 1930 roku Dymucki wraz z setkami obodowskich rodzin dołączył do komuny.
Goście komuny – to jego goście. Nie tak wydawał za mąż swoje starsze córki. Nie miały takich narzeczonych. Niedawny czołgista w komunie został sekretarzem organizacji partyjnej brygady polowej – teraz wykłada na rolniczym uniwersytecie komuny.
Narzeczona zdobyła w komunie zawód, do niedawna nie do zdobycia w Obodówce. Lena obsługuje maszyny w fabryce makaronów.
— Ech, czy myślałem wtedy, kiedy we wsi nazywali was na początku „przeklętymi besarabami”, że będziecie bawić się na naszym weselu, i do tego w takim dniu. Przecież to wy, towarzyszu Lewicki, wyswataliście mnie z komuną.
Dziś Dymucki się rozczulił i złagodniał. Ściska i całuje swojego zięcia.
— Ot, jaki on jest!
Siedzi obok pary młodej przy długim stole, z drugiej strony dosiadł się do nich podpity Kanonienko, dopiero dziś przyjechał do komuny i nie ma czym się pochwalić.
— Panie młody, naucz mnie, będę traktorem jeździł, bo widzisz, Iwan Gomoniuk, mój wielki przyjaciel stał się wielkim człowiekiem w komunie, a przecież Łoziński razem z nim kradł konie u Jakira i na inny kolor przemalowywał, a teraz na Boga, nie kłamię, tysiącami obraca. Olga Pietrowna, matulo, pomóżcie, wstąpcie się za mnie, chcę zostać w komunie.
Dziesięć lat wcześniej Kotowski zachęcał swoich żołnierzy po demobilizacji budować komunę, hodować konie. Kanonienko rzucił komunę w pierwszym roku. Gdzieś podróżował, zmieniał zawody, ze dwa razy siedział, a teraz zaproszenie na jubileusz zastało go w momencie, kiedy znów myślał o zmianie miejsca zamieszkania.
Wstaje Kołotwina.
— Hej ty, partyzant, milcz. Zaraz rektor będzie przemawiać. – Dymucki wyznaczył samego siebie na przewodniczącego wesela.
Kołotwina składa życzenia. Przerywa jej Lewicki.
— Towarzysze, przecież musimy Kołotwinej również złożyć życzenia razem z parą młodych. Przecież nasz rektor to pierwsza matka, która urodziła dziecko w komunie. Nazwali je na moją cześć Wiktorem. Wiktor sam leżał w żłobku. Pamiętasz, Kołotwina, jak na ciebie baby się rzucały, kiedy kąpałaś niemowlęta, bały się, że zmyjesz szczęście..
Kołotwina pracowała w żłobku, organizowała kurnik, kierowała inkubatorem. Potem studiowała w Kamieniec-Podolskim instytucie pedagogicznym. Niedawno wróciła do komuny. Kołotwina jest rektorem Uniwersytetu Rolniczego. W zimie w komunie wszyscy się uczą.
Kotowiec Łoziński opowiada Kotowskiej o swoim synu. Łoziński nawykł dzielić się wszystkim z „matulą”.
— Skończył siedmiolatkę. Teraz myślę na jesień wysłać go do jakiegoś technikum, żeby się uczył i uczył do tej pory, dopóki nie zostanie nie profesorem, tylko inżynierem konstruktorem, żebym mógł na starość zapuścić sobie siwą brodę i patrzeć, że syn jest inżynierem konstruktorem, a ja będę chodzić, a on będzie mówić „tato, ty walczyłeś, patrz, jaki teraz jesteś stary”, a kiedy on zostanie inżynierem konstruktorem pomieszkam u niego rok czy dwa i potem już będę umierać.
Misza Łoziński, Wiktor Kołotwin i Grisza Kotowski siedzą razem z dorosłymi.
— Witia Kołotwin, wypijmy za ciebie, niedługo będziesz miał dziesięć lat! – Lewicki wygłasza toast za swojego imiennika.
— On chciałby wszystko naraz: jubileusz, imieniny, a twoje wesele, Witia, urządzimy wraz z dwudziestoleciem komuny!
Dymucki nalewa do szklanek dzieci sok winogronowy.
Obodówka gazeta z 1935 Komsomolec. Widok na grobowiec Sobańskich1
„Komsomolec” z 1935 r. z informacją o komunie Kotowskiego i zdjęciem nieistniejącej kaplicy grobowej Sobańskich w Obodówce

Na wszystkich piętrach, w pokojach i niedawno wybudowanych pokazowych chatach ludzie pili wino, tańczyli, wspominali.
Mołdawianie tańczyli dżog trzymając się za ręce i kołysząc się w rytm muzyki.
Były pastuch Czorba śpiewał pieśń – dojnę.
I życie jest jak pieśń. Wyszedł pastuch, białe owce na zielonej równinie. Pastuch jest szczęśliwy, o niczym nie myśli. A pieśń leci nad przestrzenią. Ale rozbiegły się owce. Zgubił pastuch stado. I zamiera pieśń – nie słowa brzmią, lecz same dźwięki. Pieśń cichnie. Ale potem wracają owce i pieśń znów leci, jak na skrzydłach.
Czorba śpiewa, Teter nie rozumie słów pieśni.
Wieczorem składał życzenia komunie w imieniu Ludowego Komisarza Rolnictwa Związku, a teraz już nie w imieniu Komisarza, tylko w swoim własnym śpiewa piosenkę w swoim ojczystym języku, łotewskim. Słucha go Czorba.
_____
Mititel – przewodniczący komuny – wychodzi z pokoju. Idzie sprawdzić pracę mechaników w elektrowni.
Dziś obciążenie elektrowni jest największe od dziesięciu lat, czterdzieści pięć kilowatów. Żeby tylko nie zawieść. Taki los: święto przy wyłączniku.
Mititel składa życzenia elektromechanikom i zawiadamia ich o premiach.
Mititel obchodzi gospodarstwo.
W oknach fabryki kuchni są kwiaty w beczkach i ceratowe kwadraty stołów.
Fabryka kuchnia jest jak ogromny oceaniczny parowiec przycumowany do nabrzeża rzeki, na którym buja się latarenka i skrzypią dulki. Od parowca rozchodzą się fale.
Bogactwo komuny i jej święta pilnują stróże. Są wszędzie: przy cielętnikach, w stajni i na drogach.
Miarowo pracuje silnik pompy wodnej.
Mititel musi jeszcze zdążyć porozmawiać z Gażałowem.
Gażałow musi dziś zdążyć na pociąg pośpieszny do Moskwy. Dzień później punkt ósma musi być na odczycie w Akademii Przemysłowej. Gażałow stawia przed Mititelem i towarzyszem Lupą zadania gospodarcze: cielęta są w złym stanie, w budynku kościoła trzeba zorganizować kino dźwiękowe, trzeba zobowiązać Lewickiego, aby poprzez Ludowego Komisarza Rolnictwa Ukrainy otrzymał próbki nowych roślin rolniczych, towarzysz Lupa, zastępca Ludowego Komisarza Rolnictwa Związku powinien podnieść kwestię włączenia do planu zaopatrzenia zakładów przemysłowych komuny».
Gażałow się żegna. Jako pierwszy opuszcza uroczystość. Za kilka minut ujrzy światła komuny z daleka i będzie miał o czym rozmyślać po drodze. O tym, kto kim się stał przez te dziesięć lat. O tym, że on, kurski piekarz, nigdy nie myślał o tym, że będzie szefem specjalnego oddziału brygady Kotowskiego, a będąc szefem nie wiedział, że będzie kucharzem komuny. A gotując kapuśniak dla siedmiu towarzyszy czy mógł się spodziewać, że za kilka lat w 15 dniu dziesięciolecia komuny będzie się spieszył do Moskwy, żeby na tablicy obliczać całki.
Zawsze będzie pamiętać i żyć Obodówką, do której wniósł po walkach na froncie pasję wojownika, męstwo czerwonoarmisty i uśmiech solisty.
Za kilka lat zostanie inżynierem, kierownikiem budowy w jakimś mieście lub miasteczku wielkiego kraju. A może i w samej Obodówce, która zniknęła za wzniesieniem.
Dzisiaj nikt nie uderzył dwanaście razy w metalową szynę, nikt nie zerwał kartki z kalendarza.
Bawią się na całego na weselu Gomoniuka.
I tylko Irtiuga z wiecznym piórem i jedwabną chustką w kieszeni zasnął, gdy tylko trafił do łóżka. Pewnie śnią mu się uroczyste telegramy, nie potrafi zmieścić wszystkich na jednej szpalcie.
Dzień się skończył. Irtiuga śpi, święto trwa.
Zamiast uroczystego zakończenia należy się w tym miejscu uwaga, co się wyjaśniło dopiero po kilku dniach po uroczystości.
Do jednego z komunardów przyjechała babcia, o czym wcześniej został wysłany telegram: „wyjechała babuszka”, a nie „wyleciał Babuszkin”, jak to zanotował na skrawku papieru z powodu rozgorączkowanej wyobraźni telegrafista. Tak czy inaczej, towarzyszu Babuszkin, cokolwiek robiliście i gdziekolwiek byliście w tym dniu, wiedzcie, że byliście obecni na uroczystościach jubileuszu dziesięciolecia komuny imienia Kotowskiego, w miasteczku Obodówka w rejonie Czeczelnickim.
To był jeden z waszych najwspanialszych „przelotów”.

Z języka rosyjskiego tłumaczył
Stanisław Karpionok